Wychowanie dziecka na tle finansowym, materialnym oraz konsumpcyjnym – Część II
Druga część, która jest kontynuacją mojego poprzedniego wpisu dotyczącego wychowania dziecka, na tle materialnym, finansowym oraz konsumpcyjnym.
Przeczytaj Również: Wychowanie dziecka na tle finansowym, materialnym oraz konsumpcyjnym – Część I
„Dziecko, które przeważnie od swoich rodziców słyszało – NIE” VS „Dziecko, które było rozpieszczone i miało wszystko co chciało, podsunięte pod nos”:
Zestawmy teraz ze sobą dwie osoby. Dziecko, które przeważnie w całym swoim dorastającym życiu słyszało od swoich rodziców słowa typu:
-Nie!
-Nie mam!
-Nie ma pieniędzy!
-Nie dam!
Z drugim dzieckiem, które w większości przypadków w swoim życiu, miało wszystko co chciało i można przyjąć, że było rozpieszczone Można powiedzieć, że mamy do czynienia z dwiema skrajnościami, które są bardzo destrukcyjne w kształtowaniu młodego człowieka.
W pierwszym dziecku, jeśli zabraknie odpowiedniego wychowania, to od małego mogą być wyrabiane następujące negatywne cechy i przekonania takie jak:
- Chory egoizm
- Skąpstwo i pazerność
- Po trupach do celu
- Upartość, chora zawziętość
- Oszustwo
- Nieufność
- Okazja kiedy czyni złodzieja
- Szemrane zarobki
- Stawianie wyżej pieniądza czy kariery od drugiego człowieka lub rodziny
- Chora pogoń za pieniądzem, aby poczuć się lepszym, ponieważ całe życie czuło się tym gorszym
- Poczucie bycia gorszym i szpan pieniędzmi czy dobrami materialnymi jako lek na to uczucie – Syndrom KIZO.
- Brak empatii oraz wrażliwość
- Zazdrość
- Presja, że jak najszybciej trzeba coś osiągnąć i wtedy pokaże się, że jest się coś wartym.
W drugim przypadku nie jest również kolorowo:
- Roszczeniowa postawa – Daj! Należy mi się!
- Zbytnia wrażliwość i miękkość
- Naiwność i łatwowierność
- Pycha i wywyższanie się
- Odpuszczanie i łatwe poddawanie się, kiedy pojawią się w życiu jakieś trudności
- Nie przykładanie za bardzo wagi do pieniądza i bardzo łatwe i szybkie jego wydawanie, bez umiejętności jakiegokolwiek oszczędzania
Oczywiście bardzo to uogólniłem, ale mniej więcej tak to wygląda. Nie są to 100% zestaw cech jakie zostaną wyrobione w głowie dziecka, ale można to w taki sposób podciągnąć. Są to dwie skrajności, które uważam, że należy unikać przy wychowaniu dziecka, gdzie w tle wchodzą czynniki finansowe, konsumpcyjne oraz materialne.
Dziecko nie może mieć bardzo trudnego dzieciństwa, gdzie musi o wszystko „walczyć” jak lew, ale zbyt łatwe dzieciństwo, gdzie wszystko ma podstawione pod nos, też nie jest wskazane. Najlepiej to wypośrodkować w umiejętny sposób, ponieważ te dwie skrajności utrudnią relacje międzyludzkie czy rodzinne w dorosłości.
Nie ukrywajmy też, ale dużo lżej się żyje na tym świecie ludziom, którzy w dzieciństwie mieli tak jak osoba w przykładzie pierwszym, a dużo trudniej żyje się osobom z przykładu drugiego. Tak jak pisałem wcześniej. Łatwe dzieciństwo – trudniejsza dorosłość. Trudne dzieciństwo – łatwiejsza dorosłość. Opowiem Ci historię, która myślę, że lepiej zobrazuje to co chcę Ci przekazać.
Pewna historia z mojej rodziny:
Ja jestem stety, albo niestety jedynakiem. Już to wspominałem wielokrotnie i w poprzednim blogu. Nie pochodzę z jakiegoś bardzo zamożnego domu, ale muszę przyznać, że w dzieciństwie, pod względem materialnym oraz finansowym, to niczego mi nie brakowało. Wszystkie moje podstawowe potrzeby życiowe, te związane z życiem, godnością oraz powiedzmy, że i z moim EGO, były w pełni zaspokojone przez moich rodziców. To co chciałem, to można powiedzieć, że miałem. Czasem szybko, a czasem musiałem na to trochę poczekać. Jednak babcia jak i moi rodzice, w dzieciństwie starali się spełnić moją każdą moją prośbę. Chciałem konsolę do gier, to ją miałem. Może nie od razu, ale przy następnej wypłacie rodziców czy babcinej emeryturze :):):) Chciałem potem komputer, to również go dostałem. Też nie od razu, ale jednak dostałem. Podobnie było z wszystkim innym, co zobaczyłem u moich rówieśników z klasy.
Tak się składało, że w podstawówce chodziłem do najlepszej pod względem nauki klasy oraz najbogatszej pod względem finansowym. Nie było kiedyś prywatnych szkół, a przynajmniej nie w moim rodzinnym mieście, więc otworzyli jedną klasę na wzór takiej szkoły. Moja mama zapisała mnie właśnie do takiej klasy, ponieważ chciała, abym dobrze się uczył i poszedł do dobrego liceum, które miało mi otworzyć drogę na dobre studia, po skończeniu, których miałem dostać dobrą pracę. Rodzice moich koleżanek i kolegów to były dzieci lokalnych polityków, lekarzy, przedsiębiorców, deweloperów, prokuratorów, dyrektorów, inżynierów. Można powiedzieć, że 3/4 klasy to były osoby z bardzo zamożnych domów – jak na lata 90′.
Moi rodzice należeli do klasy średniej. Moja mama była nauczycielką wychowania przedszkolnego, a mój tata był kierowcą ciężarówki w firmie budowlanej. Pod względem finansowym moich rodziców, można powiedzieć, że należałem do jednych z „najbiedniejszych” dzieci w klasie, ponieważ tak bardzo wysoki był poziom zarobków innych rodziców, podług moich. Jednak moi rodzice zadbali już o to, żebym nie widział wielkiej różnicy pod względem materialnym i finansowym, pomiędzy moimi koleżankami i kolegami z klasy. Moi rodzice zadbali o to swoją ciężką pracą – szczególnie ojciec, abym nie czuł się jakiś gorszy od moich rówieśników. Przykładem tego była chociażby historia z zegarkiem, którą wcześniej opisałem na łamach tego bloga. Niestety przełożyło się to na czas jaki mi poświęcał, a w zasadzie to na jego brak.
Miałem ubrania na każdą porę roku. Nie chodziłem jak inni w jednych ciuchach. Były to nierzadko firmowe ubrania oraz buty, na które nie każdego było stać w latach 90′. Miałem zawsze nowe podręczniki do szkoły, a nie używane. Miałem zawsze drugie śniadanie do szkoły. Nigdy nie chodziłem głodny. Teraz może wydawać się to wręcz niemożliwe, że jakieś dziecko może głodować, ale uwierz, że w tamtych czasach było to na porządku dziennym. Miałem wykupione obiady na stołówce, a także prywatne lekcje j. angielskiego, z którego i tak chuja dla mnie wynikło, bo się nie uczyłem i teraz mocno tego żałuje. Jak trzeba było to miałem serwowane korepetycje, gdy groziła mi ocena mierna / dopuszczająca z najczęściej matematyki. Chodziłem do podstawówki w latach 92′ – 2000 ’ i przez ten czas nie opuściłem, ani jednej wycieczki szkolnej czy jakiejś zabawy, kina, teatru. Jak była jakaś składka w klasie, to zawsze miałem pieniądze od rodziców, aby się na nią złożyć. Jak trochę podrosłem, to wielokrotnie ściemniałem im, że jest składka, a pieniądze, które miały na nią iść, szły na wesołe miasteczko i automaty do gier :):):)
Naprawdę nie odczuwałem praktycznie żadnej wielkiej różnicy pod względem materialnym, w stosunku do moich koleżanek i kolegów z bogatych domów. Mimo iż oni pochodzili z zamożnych rodzin, to ja na pierwszy rzut oka, wcale od nich nie odstawałem poziomem. Miałem praktycznie to samo co oni. Wyglądałem również podobnie. Może jedyna różnica była tylko taka, że każde wakacje spędzałem pod blokiem, a nie na zagranicznych koloniach i w liceum nie miałem samochodu na własność, ale to też już inna bajka jest. Byłem jedynakiem, więc wszystkie pieniądze oraz zasoby moich rodziców, były ładowane w moją osobę. W sumie nic dziwnego. Byłem ich wizytówką. Reprezentowałem ich na ulicy, w szkole, wśród znajomych czy osiedlu. To po mnie było widać ich status społeczny.
Tymczasem moi rówieśnicy z innych klas, bloku czy osiedla, na którym mieszkałem, nie mieli już tak kolorowo. Wielu chodziło głodnych, nie stać ich było nawet na stare podręczniki. Wielu miało stare, zniszczone ubrania po bracie. W niektórych klasach nawet nie organizowano wycieczek szkolnych, ponieważ na głupią wycieczkę do Warszawy za 30 zł, 3/4 klasy nie było stać i nie było sensu organizować ją dla kilku osób. Często takie dzieci dołączano do naszej klasy, jak była organizowana jakaś wycieczka.
Do jednej z takich klas chodził mój brat cioteczny, który był moim przeciwieństwem na tamten czas pod względem lifestylu, który opierał się głównie o zarobki naszych rodziców. Mój brat cioteczny był bratankiem mojej mamy. Ja byłem jedynakiem, a on miał czterech braci i dwie siostry. Jego matka nigdzie nie pracowała, a wujek zapierdalał w tartaku od rana do nocy, tym samym utrzymując całą rodzinę ze swojej pensji, która o dziwko starczała na tyle osób :):):)
Można powiedzieć, że przez większość swego dziecięcego życia, to biedował. Nie miał co chciał jak ja, ponieważ nie miał praktycznie nic. Wielokrotnie oddawałem mu swoje obiady i śniadania w szkole, a on w zamian mnie bronił :):):) Wielokrotnie donosił po mnie ubrania, w których już nie chciałem chodzić. Brał je z pocałowaniem ręki. Szczególnie te ubrania ze znaczkiem Adidas, Nike, Puma :):):)
Podług niego wyglądałem jak lord. Ja zawsze nowe, wyprasowane, markowe ubrania, a on chodził już w zużytych po mnie lub po kimś jeszcze innym z rodziny, kto dał mojej ciotce ubrania po swoim synu. Pod względem nauki również się różniliśmy. Ja chodziłem do najlepszej klasy pod względem edukacji, w której byłem co prawda średniakiem. Jednak w klasie, do której on chodził byłbym prymusem. A on ledwo co przechodził z klasy do klasy. W mojej klasie nie miałby czego szukać. Ja miałem konsole do gier czy komputer, a on nie miał dosłownie niczego. Pamiętam jak rodzice kupili mi pierwszy komputer, to oddałem im Pegasusa. Widziałem jak się cieszyli. Mnie na wszystko dawano pieniądze, a on musiał je zarobić. I pracował przy jakiś zbiorach od najmłodszych lat w Wakacje, kiedy ja biegałem beztrosko za piłką pod blokiem.
Kiedyś będąc u n nich na jakiś urodzinach ciotki, nagle mój 15 letni na tamten czas brat, wziął swojego ojca na bok i szepnął mu coś do ucha. A wujek nagle krzykną na cały głos:
-Co? Ja ci kurwa dam 20 zł pożyczyć! Zarób sobie! Ja w Twoim wieku nie prosiłem rodziców o żadne pożyczki, tylko jeszcze im pomagałem!
Pamiętam tą scenę jak dziś, ponieważ szkoda mi się go wtedy zrobiło. Prawdopodobnie mój brat cioteczny chciał gdzieś pójść z dziewczyna na jakąś Pizze czy Cole i potrzebował pieniędzy, jednak wujek powiedział mu – NIE!
Nawet w takich drobnych sprawach jak pożyczenie 20 zł, nie mógł liczyć na swojego ojca. Ojciec kazał mu liczyć na siebie. Z jednej strony jest to w porządku zachowanie, ale z drugiej strony, jak dla mnie trochę chujowe. Dziecko powinno mieć oparcie w swoich rodzicach i mieć świadomość, że może na nich liczyć. Tym bardziej, że to nie była jakaś zawrotna suma pieniędzy, rzędu 2000 czy nawet 200 tylko 20 zł.
Wujek taką sumę powinien zawsze postarać się mieć w kieszeni mając dzieci. Zresztą mając dziecko, to trzeba zawsze liczyć się z jakimś niefortunnym wydatkiem i mieć jakiś zapasowy fundusz z tego tytułu na różną okazję. Dziecko to wydatek. Czasem nie mały :):):) Kilka dni temu syn mojego kolegi grając w piłkę, wybił szybę w klatce schodowej. I dla rodziców jest to nieprzewidziany wydatek, któremu muszą teraz sprostać.
Wujek nawet tego nie miał. A może i miał, tylko wolał piwo?
Mimo wszystko powinien zaproponować jakąś alternatywę w zamian tych 20 zł :):) Mógł mu również powiedzieć – NIE! W sposób bardzo delikatny. Jednak powiedział w sposób bardzo ostry, który pokazywał dosadnie, że mój brat musi liczyć tylko na siebie, bo na własnego ojca nawet nie może liczyć, nawet w kwestii 20 zł. Mój brat mógł poczuć się w takiej sytuacji gorszy, za każdym razem kiedy się ze mną widział.
Nie twierdzę, że powinien dostać od razu te pieniądze!
Uważam, że powinien je sobie zarobić, tak jak wujek powiedział. Jednak uważam, że powinien te pieniądze zarobić u wujka w zamian za coś, np: skoszenie trawy. Po podstawówce ja poszedłem do najlepszego liceum w moim mieście, a on ledwo dostał się do zawodówki. Gdyby nie moja matka, która tam znała dyrektora, to by i tam nie poszedł. Podobnie było również z jego młodszym bratem, który nigdzie się nie dostał i moja matka załatwiała mu liceum poprzez swoje znajomości, które nabyła będąc nauczycielką w przedszkolu i mając kontakt z różnymi wpływowymi ludźmi, którzy przyprowadzali dzieci do jej grupy. Mojemu bratu zawsze byłem stawiany jako wzór do naśladowania, jako ten najmądrzejszy, który się najlepiej uczy. Wiem, że mocno mi zazdrościł i nie przepadał nigdy za mną. Dawał mi to odczuć za każdym razem, kiedy się widzieliśmy. Biła od niego zazdrość, pretensje, złość. A tylko dlatego, że czuł się w stosunku do mnie – gorszy. W sumie też bym nie przepadał, jakbym miał w życiu taki start jak on.
Tak było przez czasy podstawówki oraz liceum. Wszystko się zmieniło jak Polska weszła do Unii i otworzono wtedy granice :):):) Wtedy ja szedłem na studia, a mój brat wyjechał za granicę zarabiać jak na tamte czasy, to duże pieniądze. Moi rodzice ładowali naprawdę kolosalne pieniądze w moją naukę i utrzymanie w Warszawie. Dodatkowo mój tata poważnie złamał nogę i stracił przez to możliwość na jakiś czas wykonywania zawodu kierowcy. Przez kilka miesięcy wszystko było na utrzymaniu mojej matki. W taki sposób zaczęliśmy ledwo wiązać koniec z końcem, a tymczasem stopa życiowa moich ciotecznych braci poszła mocno do góry. Kiedy osiągnęli pełnoletność, to zeszli z karku rodziców. Każdy się porozjeżdżał w swoją stronę, ja tymczasem dalej siedziałem rodzicom na garbie, ponieważ wielce studiowałem. Role się wtedy odwróciły. To on był górą.
I wtedy to ja poczułem się tak jak on czuł się w dzieciństwie. Dodatkowo odjebało mu totalnie. Włączył mu się syndrom KIZO. I na każdym kroku pokazywał, że kiedyś nie miał, ale teraz już ma. Szczególnie kiedy miał styczność ze mną. Teraz to on był Sprite, a ja byłem pragnienie :):):)
Jednym słowem – złoto, fura, skóra i komóra. Kiedy przyjeżdżał do Polski, to bardzo obnosił się ze swoim stanem posiadania. Opowiadał ile to nie zarabia, co on to nie kupił, czego on nie planuje kupić. Można powiedzieć, że się strasznie obnosił z tym co on ma i jaki to on sukces w życiu nie osiągnął. Ciągle się chwalił. Szczególnie dało się to zauważyć w towarzystwie moim oraz mojej matki. Tak jakby chciał na siłę wywołać w nas zazdrość. No i nie powiem, że osiągnął swój cel. Po pewnym czasie role się odwróciły i to on był stawiany mi przez matkę za wzór do naśladowania, ponieważ dorobił się w życiu i osiągnął sukces, który był głównie oparty o ciężką pracę za granicą.
Wielokrotnie rodzice robili mi wypominki na tym tle. Chodziło im głównie o to, że wyłożyli kasę na moje wykształcenie, zapewnili mi dobry start w życiu, a ja to niby zaprzepaściłem, bo ostatecznie poszedłem swoją ścieżką życia nie związaną z moimi studiami.
Wtedy też stawiali mi tego mojego brata za wzór do naśladowania. Mówili jaki to on nie jest obrotny oraz zaradny. Nawet pewnego razy matka w kłótni powiedziała mi:
-Gdyby Tomek miał stworzone takie warunki do nauki jak Ty miałeś, to dziś byłby pewnie i Prezydentem. A Ty nie wykorzystałeś szansy jaką od nas dostałeś!
Fakt! Nie wykorzystałem! Chociażby z pierdolonym angielskim, którego się uczyłem i dziś jestem analfabetą w mowie. Rozumiem co ktoś do mnie mówi, ale gorzej z tym jak ja mam coś powiedzieć do kogoś. I to mi mocno komplikuje sprawy zawodowe :):):)
Nie wykorzystałem szansy jaką dostałem od rodziców, ponieważ miałem za łatwo w dzieciństwie i to mnie rozleniwiło do tego stopnia, że w dorosłym życiu zacząłem się gubić. Wszystko zaczęło mnie przerastać, ponieważ nie byłem przyzwyczajony do dorosłości. Jednak moja matka tego nie rozumiała. W sumie co tu miała rozumieć?
Chcąc dobrze, popełniła błąd wychowawczy, do którego zapewne nie chciała się przyznać przed sobą. Ostatecznie to ja jestem odpowiedzialny za moje życie i jest to tylko moja wina, że tak to wszystko się potoczyło. Jednak wiem, że tak musiało być i coś dzieje się po coś.
Tomek – mój brat cioteczny, wychowywał się w bardzo trudnych warunkach, które go zahartowały, ale również wyrobiły w nim wiele negatywnych cech, których nie chciałbym posiadać. Jego osobę można było porównać do atrakcyjnej kobiety, która pochodziła z biednego domu. Kiedy taka kobieta zaczęła wchodzić w dorosłość i widzieć, że dzięki jej urodzie, jej życie zaczyna stawać się dużo lżejsze, łatwiejsze, bogatsze i wygodniejsze, to również w takim wypadku załącza się syndrom KIZO. Taka kobieta nie patrzy na facetów przez pryzmat serca, lecz przez pryzmat pieniędzy oraz wygodnego życia. Robi to dlatego, ponieważ ma w pamięci swoje biedne dzieciństwo, do którego nie chce już wrócić.
Mimo wszystko można powiedzieć, że wyszedł na ludzi, więc chociażby na jego przykładzie można stwierdzić, że dziecko nie potrzebuje jakiś wielkich warunków do rozwoju, aby osiągnąć w życiu ten materialny sukces związany z pieniędzmi, na którym tak naprawdę zależy rodzicom swoich pociech. Te warunki sami narzucają sobie inni rodzice, którzy chcą by ich dziecko było wizytówką rodzinną i miało ten lepszy start w życiu. I paradoksalnie w taki sposób sprawiają, że ich dziecko będzie miało lepszy start, którego i tak nie wykorzystają w dorosłym życiu. Tak czy siak będą musieli zaczynać od zera. No chyba, że jesteś jakimś Sebastianem Kulczykiem. Jednak dzieci milionerów to już jest zupełnie inna bajka, niż dzieci klasy średniej, która wygląda tylko na bogatych.
Czy mój brat cioteczny zostałby Prezydentem jakby był na moim miejscu?
Oczywiście, że nie!
Prawda jest taka, że byłby taki sam jaki ja byłem wtedy, a ja byłbym taki sam na tamten czas jak on, gdybyśmy tylko zamienili się miejscami. Dziś matka również stawia mi go za wzór do naśladowania ze względu na rodzinę, którą ma Tomek, a której jeszcze nie mam ja :):):).
Co do wychowania, to moja ciotka, a ich matka miała w zasadzie ich w dupie. Wujka całymi dniami nie było, a ona się nie zajmowała dziećmi. Można powiedzieć, że moi bracia cioteczni byli puszczeni w samopas. Mojego ojca również nie było wiecznie w domu, ale za to moja matka była dla mnie zbyt troskliwa i opiekuńcza. Ich matka miała natomiast wyjebane na swoje dzieci. Zapewniała im absolutnie minimum, potrzebne do przeżycia. I to jej dawało prawo do tego, by zapewne nazywać się dobrą matką. Tak się nazywała, ponieważ zaspokajała ich minimalne potrzeby życiowe oraz te związane z godnością człowieka. Mieli w pewien sposób co jeść, bo wielkim głodem nie przymierali. Dach nad głową również mieli zapewniony. I tylko tyle. Jednak ich EGO ciągle słyszało – NIE! I jak chcieli zaspokoić swoje EGO, to musieli zrobić to sami.
Pamiętam jak pewnego razu poszedłem z moją matką do nich w gości. Wcześniej kupiliśmy im słodycze i banany. Jednak moja mama źle obliczyła ilość bananów i dla jednego z moich braci, po prostu ich zabrakło.
Co oni zrobili?
Zaczęli wyrywać sobie nawzajem banany, by potem zacząć się o nie bić. Dosłownie bili się o banany. Zachowywali się w sposób taki, jakby naprawdę ich nigdy nie widzieli w swoim życiu. Pewnie z tego tytułu wielokrotnie słyszeli od własnej matki – NIE! Dla mnie była to oczywista oczywistość, więc bez zastanowienia oddałem swoją porcję.
Widzisz!
Panuje taki mit, że jedynaki myślą tylko o sobie i są samolubne. Uważam, że jest to bzdura na resorach. Większy egoizm oraz zazdrość widziałem w wielodzietnych rodzinach, gdzie brat z bratem w chory sposób, rywalizował ze sobą o wszystko. W takich rodzinach panuje zazdrość oraz podziały, które tworzą się w dzieciństwie, a potem przenoszą na dorosły grunt. Wydawać się może, że w takich wieloletnich rodzinach, dzieci nauczone są dzielenia się ze sobą wszystkim. Wydawać się mogło, że panuje tam zgoda i jedność.
Owszem!
Jeśli rodzice w odpowiedni sposób o to zadbali, to tak może być. Jednak zazwyczaj jest tak, że rodzice zapierdalają w pocie czoła, aby utrzymać rodzinę, szczególnie w dzisiejszych czasach. Więc nie mają czasu na tego typu rzeczy. Nierzadko też w takich rodzinach jedno dziecko jest bardziej faworyzowane w stosunku do drugiego. W taki sposób zamiast dzielenia się ze sobą w geście solidarności, zasiewa się w głowie małego dziecka – WALKĘ!
Walkę o wszystko, nawet o pierdolone banany. Walka tworzy konflikty. Walka tworzy podziały. Nie ma przez to żadnej jedności. A rodzina jest wtedy, kiedy jest jedność. Kiedyś były banany i walka o nie, a dziś jest walka o spadek, pieniądze, majątek. Tak wyglądają dzisiejsze rodziny, które ładnie, to wyglądają na zdjęciach i to też do połowy.
Ja natomiast nie musiałem z nikim o nic rywalizować. Nie musiałem walczyć o swoje i to było moje przekleństwo, które mnie rozleniwiło. Miałem wszystko co chciałem, podsunięte pod nos. Resztę załatwiała za mnie matka. Ojciec miał wszystko w dupie. Dodatkowo nigdy nie byłem jakoś wielce samolubny. Zawsze ze wszystkimi się dzieliłem tym co miałem. Nigdy jakoś nie przywiązywałem wagi również co do pieniądza. I wiele razy dostałem przez to po dupie w życiu. Można powiedzieć, że wielokrotnie byłem naiwny i łatwowierny.
Kiedy zmarła moja babcia, to jej mieszkanie pierwotnie miało stać się moją własnością. Ja jako jedyny wnuczek ją odwiedzałem oraz wspólnie z mamą opiekowałem. Dlatego to ja byłem jej oczkiem w głowie, a nie oni. A Reszta rodziny?
Reszta rodziny w zamyśle rodzina mojego wujka, miała ją w dupie. Za to nie miała już w dupie spadku po niej. Pierwsze słowa wujka do mojej matki, jak dowiedział się, że babcia wylądowała w szpitalu, brzmiały tak:
-Sprawdźmy czy są w mieszkaniu jakieś pieniądze!
Nie interesowało go – co z jej zdrowiem, tylko spotkał się z moją matką tylko po to, aby dała mu klucze do mieszkania babci, bo on chce sprawdzić czy babcia nie zostawiła jakiś pieniędzy czy kosztowności, które można było spieniężyć. Babcia jeszcze żyła, a on dzielił już jej pieniądze za jej plecami.
Tyle nerwów ile zjadła moja matka przez niego, to poezja. Jakby mogli to by wydrapali jej oczy za parę złotych. To tylko pokazuje dobitnie, że rodzina zazwyczaj kończy się wtedy, kiedy umrą rodzice. Wtedy najczęściej rodzeństwo kłóci się między sobą o majątek, albo przestają utrzymywać ze sobą kontakt. Jednak największa afera wynikła z mieszkania, które pozostawiła moja babcia.
Na kilka miesięcy przed jej śmiercią mieszkanie miało być przepisane na mnie. Jednak kiedy wujek dowiedział się o tym, to zrobił mojej babci i mojej matce nie lada awanturę. Moja matka uległa jego napięciu i poprosiła mnie, abym nie przyjął tego mieszkania i niech babcia przepisze je na innego wnuczka w takim razie. Zgodziłem się na to bez mrugnięcia okiem. Nawet nie czułem jakiegoś wielkiego zawodu z tego tytułu. Nie czułem ani smutku, ani żalu. Po prostu nic nie czułem. W obojętny sposób pozbyłem się mieszkania, na rzecz brata ciotecznego, który wiem, że czegoś takiego by nigdy nie zrobił dla mnie. Za to zrobił w tym mieszkaniu huczną imprezę kilka dni po pogrzebie babci, o czym dowiedziałem się ze zdjęć na Facebooku. Za to nie odzywam się z nim, bo nawet nie przeprosił. Zresztą do dziś chujoza nawet nie zapłaciła zachowka mojej matce :):):), a o 300 zł z pogrzebu babci potrafił dzwonić o 6.00 rano. Wujek też dostał amnezji :):):), co jest dziwne u niego, ponieważ ma bardzo dobrą pamięć do liczb i cudzych pieniędzy.
Dziś moi bracia są między sobą śmiertelnie pokłóceni. O co poszło?
A co mogło pójść?
No jasne, że o pieniądze. Poszło o jakieś grosze i jak kiedyś bili się o banany, tak dziś ganiają się z siekierami po podwórku oraz sądują pomiędzy sobą. Niby rodzina, niby bracia, a jednak mocno podzielona przez pieniądze. Jest to pokłosie tego, że w dzieciństwie o wszystko musieli walczyć i to sami zdobywać, ponieważ od rodziców zawsze słyszeli – NIE!
Dodatkowo każdy rywalizuje tam z każdym o wszystko, a kartą przetargową wiadome, że jest lepszy status społeczny, dobra materialne oraz pieniądze. Dziś stawiają wyżej pieniądze, niż braterstwo i jedność w rodzinie. Nawet nie chce myśleć co będzie kiedy ciocia i wujek umrą. Nawet nie chce wiedzieć, jaka tam będzie wojna o majątek po rodzicach :):):)
Dziecko nie może za bardzo odstawiać od swoich najbliższych rówieśników:
Twoje finanse – a w zasadzie wasze finanse, czyli Twoje i Twojej partnerki, muszą być na takim poziomie takim, aby wasze dziecko lub dzieci, nie odstawały jakoś za bardzo od swoich rówieśników i się zbytnio od nich nie różniły. Nie mówię, żeby byli tacy sami jak oni i mieli to samo co oni, ale żeby nie zbytnio nie odstawali od swoich koleżanek i kolegów. Chodzi o to, żeby nie czuli się ani od kogoś lepsi, ani tym bardziej gorsi. Chodzi w tym miejscu o EGO dziecka, które jest kształtowane.
Ty jako rodzic, jako ojciec musicie zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe swojego dziecka związane z jego życiem i godnością. A co z EGO dziecka?
Jeśli chodzi o EGO dziecka, to trzeba mieć wpływ na niego. Dziecko nie może być rozpieszczone do granic możliwości, ponieważ jego EGO będzie chciało więcej i więcej. Dziecko również nie może odstawać od swoich rówieśników, ponieważ jego EGO będzie wtedy na bardzo niskim poziomie. Przez to będzie mogło czuć się gorsze, niegodne, zazdrosne, mało pewne siebie. A w dorosłym życiu EGO mające takie przekonania, będzie miało wpływ na powstanie Syndromu KIZO, o którym wcześniej wspomniałem. Dziecko będzie miało przekonanie, że w życiu liczą się tylko i wyłącznie pieniądze. I to je będzie stawiało wyżej, kosztem niekiedy innych ludzi czy nawet swoich rodziców. To też uważam, że jest niewskazane. Trzeba umieć to w umiejętny sposób wypośrodkować poprzez wychowanie. A wychowanie to jest poświęcenie dziecku czasu i budowanie z nim jedności, a nie tylko zaspokojenie jego potrzeb życiowych oraz zapewnienie tego mitycznego „lepszego startu”.
Innymi słowy:
Twoje dziecko nie musi mieć designerskich butów czy designerskich ciuchów tak jak jego koleżanki czy koledzy. Natomiast nie może również odstawać za bardzo pod tym względem. Nie może chodzić w jednych i tych samych ubraniach czy w jakiś starych, dziurawych i zaniedbanych szmatach.
W klasie Twojego dziecka organizowana jest wycieczka szkolna na którą jadą wszystkie dzieci. Twoje dziecko jako jedyne nie jedzie, ponieważ Ciebie nie stać na taki wydatek. Jeśli Twoje dziecko chodzi do klasy z dziećmi samych milionerów, a wycieczka jest do USA, to można to jeszcze zrozumieć. Wtedy dajesz dziecku alternatywę i zabierasz go do Zoo :):):) Jednak jeśli rówieśnicy Twojego dziecka, pochodzą z normalnych domów, podobnych do Twojego, a Ciebie mimo wszystko nie stać na wysłanie dziecka na wycieczkę do odległej o 200 kilometrów np: Warszawy, to coś tu jest nie tak z Twoimi finansami. Na takie rzeczy, powinieneś zawsze mieć pieniądze. Nawet kosztem swoich przyjemności. Rozumiem, że raz czy dwa razy może to się zdarzyć. Gorzej jak Twoje dziecko regularnie – jako jedyne w klasie nie jeździ na wycieczki szkolne. Wtedy w głębi duszy może czuć się gorsze, pominięte, zapomniane, niegodne w relacjach ze swoimi rówieśnikami.
Podobnie może być z telefonami. Wszystkie dzieci w klasie mają telefony, a Twoje dziecko jako jedyne nie ma. W takim wypadku Twoje dziecko odstaje od swoich rówieśników. Nie musisz od razu kupować dziecku iPhona. Możesz kupić dużo tańszy telefon. Ważne, żeby pod tym względem nie odstawało od rówieśników w jakiś znaczący sposób. Ostatnio rozmawiałem z kolegą, który powiedział mi, że był zmuszony kupić swojemu 10 letniemu synowi Smartfona. Opowiadał, że od dłuższego czasu jego dziecko po prostu go męczyło o niego. Z początku mówił temu – NIE! Z początku się opierał temu trendowi, ale po pewnym czasie się złamał i mu uległ. Zrobił to ponieważ doszło do niego, że w klasie, a nawet w większości szkoły, dzieci mają już smartfony i jego dziecko jest jedną z ostatnich osób w klasie, które tego nie mają.
Rodzice innym dzieciom zaczęli kupować Smartfony na Komunię. Potem jedno zobaczyło u drugiego i zaczęło męczyć rodzica o taki telefon. Rodzić się łamał i kupował dziecku na urodziny wymarzony prezent i w taki właśnie sposób mój kolega, był zmuszony również kupić dziecku telefon, aby nie czuło się gorsze od innych dzieci. Rozpieszczone dziecko w takim wypadku może narzekać, że nie dostał wymarzonego iPhona. Normalne dziecko będzie się cieszyło, że dostało jakiegokolwiek Smartfona. Będzie się cieszyło, bo tak go wychowałeś. Wychowałeś poświęcając mu czas.
Dlatego wychowanie należy do Ciebie. Twoje dziecko nie może być rozpieszczone, bo będzie chciało w takiej sytuacji nie samego Smartfona, tylko konkretny model iPhona. Z drugiej stony Twoje dziecko nie może wyróżniać się pod tym względem na tle swoich rówieśników, gdzie każdy ma Smartfona, a ono nie ma nic i przez to zaczyna czuć się gorsze. Czuć, że nie pasuje do reszty. Nawet jak w klasie każdy będzie miał konkretny model iPhona, to musisz tak wychować dziecko, że będzie zadowolone z innego modelu telefonu, który od Ciebie dostanie. I tu jest zawarte clue tego problemu wychowania. Nie wiem czy dobrze to ująłem co chciałem przekazać.
Niestety wszystko jest winą rodziców, którzy z dziecka robią wizytówkę, która reprezentuje ich rodzinę, a właściwie status społeczny rodziny na zewnątrz, wśród sąsiadów, kolegów, znajomych. Syn mojego sąsiada w rodzinnym mieście, reprezentuje pokolenie Z. Jak przyjechałem do rodziców, to widziałem 13 letniego jedynaka odstawionego w firmowe ciuchy, zadbanego i oczywiście z telefonem za kilka tysięcy złotych. Można powiedzieć, że syn mojego sąsiada wygląda jak dziecko milionerów. Niestety jego rodzice milionerami nie są. Ojciec pracuje w jednym ze sklepów AGD / RTV, a matka w żłobku miejskim. Oboje pod względem zarobków należą do klasy średniej, ale ich dziecko po samym tylko ubiorze, wygląda na dziecko milionerów. Zapewne wszystkie pożyczki, wypłaty, zasoby ładują w swoje jedyne dziecko. Jako, że nie są jedyni, więc ta spirala się sama napędza.
Pokolenie Z:
Każdy narzeka na Pokolenie Z. Można powiedzieć, że jest stworzona taka nagonka na ludzi z tego pokolenia. Co im się najczęściej zarzuca?
Zarzuca im się:
- Roszczeniowość
- Leniwość
- Rozpieszczenie
- Bezstresowość
- Konsupcjonizm
Tak wielkim skrócie!
Chociaż mojemu pokoleniu z lat 80′ również takie coś zarzucano. Jak na Komunię dostałem od chrzestnego rower, to ojciec powiedział, żebym się cieszył, bo on na Komunię dostał – pączka :):):) Każde pokolenie to inne przekonania, inne zasady, inne wartości. Każde pokolenie to inne zachowania oraz inne trendy. Każde pokolenie to inna muzyka, to inna moda, inne nowinki technologiczne. To wszystko wpływa na kształtowanie młodego człowieka.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że pokolenie Z na które tak każdy narzeka w obecnych czasach, są to zazwyczaj dzieci osób wychowanych w latach 80′ – 90′. Ojcami i matkami dzieci z pokolenia Z są stare boomery z najczęściej wielodzietnych rodzin. W większości przypadków są to osoby, które „znają biedę”. Są to osoby, które znają ciężką pracę.
Więc czyja to wina?
Kto wychował w taki sposób pokolenie Z, że teraz na nich się tak narzeka?
Kto ich wychował, że tacy właśnie są?
Oczywiście, że nie rodzice, ponieważ rodzice zapierdalali na to, aby zapewnić im lepszy start w życiu, którego sami nie mieli. A właściwie to nie im, tylko jemu. Jedynemu dziecku, w które inwestuje się wszystkie swoje zarobione zasoby. Rodzice gonili za pieniądzem, wyznając zasadę:
-Jak masz dziecko, to nie ważne ile byś zarabiał, to i tak będzie mało
Albo…
-Zapewnię mojemu dziecku to czego ja sam nie miałem w dzieciństwie
Albo…
-Muszę zapewnić mojemu dziecku ten lepszy start w życiu, żeby miało łatwiej, a nie tak przejebane jak ja
To ludzie z lat 80′ i 90′, którzy najbardziej narzekają na dzisiejszą młodzież właśnie w taki sposób ich wychowała. Wychowała? W zasadzie to za duże słowo. Zapewniła im odpowiednie warunki do życia, najczęściej na kredyt, ale na wychowanie już zabrakło czasu, ponieważ trzeba zapierdalać, aby zapewnić dziecku odpowiedni start w życiu. A skoro rodzice nie mają czasu dla swojego dziecka, to wychowuje je ktoś inny. Wychowuje je system! Media społecznościowe, ulica, telewizja, seriale, muzyka. Wszyscy, Tylko nie rodzice. Dzieci są pozostawione same sobie w wirtualnym świecie. Czarę goryczy przelewa rozbita rodzina, w której dziecko będące najczęściej jedynakiem, chowa się bez ojca. A nawet jak jest ojciec, to tak jakby go nie było, ponieważ za coś trzeba zapłacić raty na mieszkanie wzięte tylko po to, aby zaspokoić podstawową potrzebę życiową rodziny. I koło się zamyka.
Wesprzyj Mnie:
Dałem do myślenia?
Jeśli tak, to możesz mnie wesprzeć “małą czarną”, bo lubię brunetki :):) klikając w poniższy link:
Wszystko idzie na rozwój tego bloga – serwer, domena, autoresponder oraz na moją motywację do pisania. Muszę przecież mieć dużo energii, żeby pisać obszerne blogi takie jak ten, a to oznacza, że mała czarna jest wskazana :):) A tak serio, to będzie mi bardzo miło, że ktoś mnie docenił zgodnie z prawem wzajemności :):)
Oceń ten wpis:
Jeśli dałem do myślenia, to daj pięć gwiazdek, zostaw jakiś komentarz, a także podziel się nim z kilkoma Twoimi najbliższymi osobami. Jeśli coś Ci się nie podobało, to również daj konstruktywną krytykę. Chętnie podyskutuję i ewentualnie dowiem się czegoś nowego.
1 Komentarz